- Mój Boże!
- krzyknęła matka szatynki, podbiegając do dziewczyny, by pomóc jej wstać. W
jej głosie słychać było prawdziwe przejęcie. Po raz pierwszy od bardzo dawna
odezwały się w niej macierzyńskie uczucia. Naprawdę się wystraszyła, że
Katherine - jej jedyna córka mogła zrobić sobie krzywdę. Serce kobiety
gwałtownie przyspieszyło swój rytm. - Nic ci się nie stało?
Katherine
potrząsnęła głową, pragnąc dać swej rodzicielce do zrozumienia, że wszystko z
nią w porządku. Niestety gdy tylko stanęła na własnych nogach poczuła nieznośny
ból w lewej kostce i o mało znów nie wylądowała na podłodze.
- Jedziemy
do szpitala - zadecydowała pani Hurley. Mimo iż zazwyczaj była bardzo surowa
dla swojej córki i krytykowała jej zachowanie bardzo kochała dziewczynę i nie dopuszczała
do siebie myśli, że coś jej grozi. Teraz przemawiała przez kobietę jedynie
troska.
Pomogła
szatynce usiąść na jednej z dwóch ogromnych miękkich sof znajdujących się w
salonie. Już miała skierować kroki w stronę wyjścia, kiedy córka chwyciła ją za
ramię.
- Naprawdę,
nie trzeba. Nic mi nie jest - rzuciła dziewczyna, jednak w gruncie rzeczy sama
chciała w to uwierzyć. Bała się, że z tak głupiego powodu straci szansę na
realizację marzenia. Wizyta w szpitalu mogła oznaczać bardzo duży problem.
- Nie
dyskutuj ze mną - powiedziała stanowczo kobieta, a szatynka nie śmiała już powiedzieć
ani słowa. Z całych sił pragnęła, aby ten ból okazał się być tylko przejściowy
i szybko minął.
Nic takiego
się jednak nie stało. Kiedy godzinę później Katherine i jej matka oraz Vanessa,
czekały na lekarza, który miał przekazać im wyniki, kostka dziewczyny nie tylko
nie przestała boleć, ale również spuchła niemiłosiernie. Młoda Hurley czuła, że
jej bajka nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.
Szatynka z
nadzieją wpatrywała się w wiszący na ścianie ogromny zegar i wraz z tykającą
wskazówką odliczała sekundy. Nie słuchała tego, co mówiła do niej przyjaciółka.
Pogrążyła się we własnych myślach, starając się odepchnąć od siebie tą złą
szpitalną atmosferę, która przyprawiała ją o dreszcze.
- Nie ma
się, co martwić - powiedział mężczyzna w białym fartuchu, który właśnie wszedł
do pomieszczenia. Katherine automatycznie zwróciła na niego spojrzenie. -
Wszystkie kości są całe. To tylko drobne skręcenie. - Lekarz się uśmiechnął, po
czym kontynuował dalej. - Możesz normalnie chodzić, ale musisz unikać zbytniego
zginania nogi w kostce. Opuchlizna powinna ustąpić najwyżej po dwóch może
trzech tygodniach, a wszystko powinno wrócić do normy po sześciu.
- Ale… -
zaczęła Katherine, skacząc teraz wzrokiem po obecnych w pomieszczeniu osobach -
za dwa tygodnie jest konkurs. Ja muszę tam zatańczyć.
Zapadła
cisza. Wszyscy dokładnie wiedzieli, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie
rezygnacja z konkursu, ale szatynka, jakby nie chcąc przyjąć tego do
świadomości wciąż wpatrywała się w lekarza z nadzieją, hamując cisnące się do
oczu łzy.
- Przykro
mi - rzekł mężczyzna.
***
Minęły
cztery dni. Cztery najgorsze dni w życiu Katherine Hurley. Przez cały ten czas
siedziała zamknięta w swoim pokoju i płakała. Czuła jakby jej świat się
zawalił. Miała dość wszystkiego i wszystkich. Nie chciała nawet rozmawiać ze
swoją najlepszą przyjaciółką Vanessą, z którą zazwyczaj nie rozstawała się ani
na krok.
Młoda
Hurley całkowicie zamknęła się w sobie. Każda próba poprawienia jej humoru kończyła
się niepowodzeniem. Wykorzystano już niemalże wszystkie sposoby, ale nic nie
przyniosło spodziewanego efektu. Matka szatynki bała się nawet, że dziewczyna
popadnie w depresję, albo co gorsza będzie usiłowała popełnić samobójstwo.
Sytuacja
uległa diametralnej zmianie, gdy piątego dnia po feralnym wypadku Katherine w
końcu opuściła swój pokój. Nie wyglądała na przybitą i zdruzgotaną. Wręcz
przeciwnie. Dziewczyna aż promieniała. Jej duże szare oczy nie były już
zapuchnięte i czerwone od łez, ale starannie podkreślone przez delikatny
makijaż. Nie dało się w nich również zobaczyć choć cienia smutku i bólu, jaki
jeszcze niedawno przepełniał tę młodą pannę.
- Dzień dobry
- rzuciła Katherine, wchodząc do salonu. Matka oderwała wzrok od książki, po
czym obrzuciła szatynkę krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Mimo iż zawsze była surowa w stosunku do swojej córki, tym razem naprawdę
ucieszył ją jej widok. Dziewczyna opuściła swój pokój, a to oznaczało, że
wszystko wraca do normalności.
Katherine
poprawiła wpiętą we włosy niebieską kokardkę, idealnie pasującą do jej
granatowej eleganckiej sukienki, a następnie chwyciła leżącą na stoliku gazetę
i usiadła na kanapie.
Przez
moment w pomieszczeniu panowała głucha cisza, którą mąciły jedynie odgłosy
przewracanych kartek papieru. Młoda Hurley wcale nie była zainteresowana
czytaniem artkułów. Przyszła tutaj, by porozmawiać ze swoją matką na konkretny
temat, ale nie miała pojęcia, jak zacząć. Coś mówiło jej, że matka nie
zareaguje entuzjastycznie na pomysł dziewczyny. Bardzo obawiała się krytyki z
jej strony.
Po jakiś dziesięciu minutach szatynka w
końcu zebrała się na odwagę i oderwała wzrok od czasopisma. Spojrzała na
siedzącą po drugiej stronie sofy kobietę i przez dłuższą chwilę tylko na nią
patrzyła, uśmiechając się podstępnie
pod nosem.
- A co jeśli
istnieje pewien sposób? - Nagle dziewczyna postanowiła przerwać panującą w
pomieszczeniu ciszę. Zawahała się na moment, czekając na reakcję towarzyszki,
jednak ta nawet nie drgnęła, wciąż wpatrzona w swoją książkę. - Myślę, że...
Nie
dokończyła, gdyż przerwał jej gorzki śmiech pani Hurley, która niespodziewanie
się ożywiła.
- Wybacz,
kochanie, ale nie rozumiesz, że w tej sytuacji nic nie da się zrobić - rzuciła
kobieta, po czym ponownie zajęła się lekturą. - Masz skręconą kostkę. Tego nie
da się naprawić na zawołanie. Pogódź się z faktem, że nie wystąpisz w tym
konkursie. Spróbujemy w przyszłym roku, co?
- Nie, to
ty nie rozumiesz - odparła Katherine. Mimo lekkiej frustracji, jej słowa brzmiały
spokojnie. Była opanowana i jak
przystało na prawdziwą damę zawsze kontrolowała
swoje emocje. - Może to, co się stało to nie był przypadek. Co jeśli to
znak, który powinnyśmy wykorzystać? - Dziewczyna przerwała na chwilę, upajając
się zaintrygowaną miną swej rozmówczyni. Chciała przez moment potrzymać ją w
niepewności. Czuła się wtedy ważna
niczym królowa.
- Ciągle
powtarzasz, że do niczego się nie nadaję; że jestem zbyt leniwa i słaba, żeby coś w życiu osiągnąć, a w głowie mi tylko imprezy. - W dużych szarych oczach tej dziewczyny pojawił się nagle dziwny
błysk. Jej spojrzenie wręcz krzyczało samolubne
„Jestem genialna!”. Szatynka była pewna, że jej pomysł nie ma sobie równych.
- I? - ponagliła
ją kobieta siedząca obok.
- Ja bym
się tam tylko męczyła i jak sama powiedziałaś, i tak wróciłabym z pustymi
rękoma. Ale jeśli to nie ja pojawię się w Nowym Jorku... - urwała, wiedząc, że
jej matka wie już, na czym polegał plan szatynki. Uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się malutkie
dołeczki, nadające jej twarzy niewinny
i słodki wygląd.
- Hm... Sprytnie to sobie wykombinowałaś -
powiedziała kobieta i pogłaskała Katherine po głowie, targając jej długie miękkie włosy. - Nie
sądziłam, że jesteś taka inteligentna.
- A jednak
- odparła dziewczyna, szczęśliwa, że w końcu udało jej sprawić, że pani Hurley
była z niej dumna.
*
Katherine
stukała nerwowo w blat ogromnego mahoniowego stołu. Siedziała tu dopiero pięć
minut, a już miała dosyć czekania. Wiedziała, że nie powinna pokładać zbyt
wielu nadziei w swoim planie, ale to była jej ostatnia deska ratunku i mimo
wszystko uczepiła się niej z całych sił.
Co prawda we
własnej osobie chciała tam pojechać i zatańczyć najlepiej jak potrafi, ale sama
nagroda była warta małego oszustwa. Cena nie grała roli. Nagroda za pierwsze
miejsce miała należeć tylko do niej, niezależnie od środków jakie była zmuszona
zastosować. W końcu dla szansy wyjazdu na roczny kurs tańca w Brazylii pod
okiem najlepszych nauczycieli mogła zaryzykować.
Do tej pory
szatynka starała się nie myśleć o tym, co będzie, jeśli nie uda się znaleźć dla
niej sobowtóra. Jednak siedząc tu, w tym wielkim pomieszczeniu o zielonych
ścianach, z oknami bez firanek oraz okropnym kaktusie w kącie i czekając na
wyniki poszukiwań, ogarnęły ją wątpliwości. W głowie dziewczyny kłębiły się
przeróżne myśli, wśród których tylko jedna zakładała szczęśliwy scenariusz.
Nagle do
pokoju weszła matka dziewczyny z jakimś starszym mężczyzną w szarym garniturze.
Katherine rzuciła w ich kierunku pytające spojrzenie, ale nikt nie śmiał na nie
odpowiedzieć. Przybyli usiedli obok szatynki, a następnie facet zabrał głos:
-Muszę
przyznać, że nie było łatwo. Ale w końcu udało mi się. - Postawił na stole dużą
skórzaną torbę i wyciągnął z niej kilka papierowych teczek, które następnie
podał młodej Hurley. - Znalazłem dwie dziewczyny, które mogłyby cię zastąpić. Obie
są wyjątkowo utalentowane, jeśli chodzi o taniec i bardzo podobne do ciebie.
Szatynka po
kolei otwierała teczki i z zainteresowaniem przyglądała się zamieszczonym tam
zdjęciom oraz informacjom. Musiała przyznać, że ten mężczyzna wykonał kawał
dobrej roboty. Dziewczyny na fotografiach wyglądały zupełnie tak jak ona.
Jedynie ten, kto bardzo dobrze je zna byłby w stanie rozróżnić je od siebie.
Była pewna, że jeśli któraś z nich pojedzie do Nowego Jorku zamiast niej, to
nikt się nawet nie zorientuje.
Usta
Katherine wykrzywiły się w uśmiechu. Nareszcie jakaś dobra wiadomość - pomyślała,
a następnie spojrzała na swoją matkę.
- Co o tym
sądzisz? - spytała dziewczyna z entuzjazmem. Widać było, że to wszystko sprawia
jej nieopisaną radość.
- Miejmy
nadzieję, że któraś z nich będzie chciała wziąć w tym udział - rzuciła pani
Hurley, przeglądając zdjęcia.
-Jest jeden
problem - wtrącił się nagle mężczyzna, a obie momentalnie na niego spojrzały.
Serce Katherine przyspieszyło swój rytm, a żołądek podszedł jej do gardła.
Szatynka miała już dość problemów i złych wiadomości.
- O co
chodzi? - spytała matka, przenosząc wzrok na bladą twarz córki.
-Ta
pierwsza od trzech tygodni mieszka we Francji.
W
pomieszczeniu zapadła cisza. Katherine jeszcze raz spojrzała na zdjęcie
szczupłej dziewczyny z długimi brązowymi włosami i ogromnymi niebieskimi
oczami, która uśmiechała się promiennie, eksponując delikatne dołeczki w
policzkach. To właśnie od niej miało wszystko zależeć. Ostatnią i jedyną
nadzieją Katherine była Jennifer Morgan.
Ładnie, ładnie; ... zastanawiam się, w jaki sposób odnajdą swoją upragnioną tancerkę... czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńOni już ją znaleźli, tylko muszą ją przekonać, by zatańczyła za Katherine.
UsuńO to mi chodziło :) Acz mój błąd, źle ubrałam w słowa. Pozdrawiam, życząc weny i ciepła :)
Usuńhej to ja z http://it---only---love.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńdawno mnie nie było,ale przeczytałam wszystko i BOMBA:)
kiedy nastepny? genialne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdział? Bo już się nie mogę doczekać! :D Opowiadanie jest świetne!
OdpowiedzUsuńPowinnam niedługo napisać. Postaram się dodać coś w tym tygodniu.
UsuńSobowtór? Wow, na to bym nie wpadła. Zapewne uda im się ściągnąć tę dziewczynę i przekonać ją do całego tego "układu", aczkolwiek czekam na dalszy rozwój akcji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
poniedzialkowa-kawa.blogspot.com