Uwaga!

1. Blog może zawierać nieprzyzwoite treści. Czytasz na własną odpowiedzialność!
2. Nie informuję o nowych rozdziałach!
3. Szablon wykonany przeze mnie. Zabraniam kopiowania zarówno jego, jak i innych treści zawartych na całym blogu.

piątek, 12 października 2012

Pięć

- Mój Boże! - krzyknęła matka szatynki, podbiegając do dziewczyny, by pomóc jej wstać. W jej głosie słychać było prawdziwe przejęcie. Po raz pierwszy od bardzo dawna odezwały się w niej macierzyńskie uczucia. Naprawdę się wystraszyła, że Katherine - jej jedyna córka mogła zrobić sobie krzywdę. Serce kobiety gwałtownie przyspieszyło swój rytm. - Nic ci się nie stało?
Katherine potrząsnęła głową, pragnąc dać swej rodzicielce do zrozumienia, że wszystko z nią w porządku. Niestety gdy tylko stanęła na własnych nogach poczuła nieznośny ból w lewej kostce i o mało znów nie wylądowała na podłodze.
- Jedziemy do szpitala - zadecydowała pani Hurley. Mimo iż zazwyczaj była bardzo surowa dla swojej córki i krytykowała jej zachowanie bardzo kochała dziewczynę i nie dopuszczała do siebie myśli, że coś jej grozi. Teraz przemawiała przez kobietę jedynie troska.
Pomogła szatynce usiąść na jednej z dwóch ogromnych miękkich sof znajdujących się w salonie. Już miała skierować kroki w stronę wyjścia, kiedy córka chwyciła ją za ramię.
- Naprawdę, nie trzeba. Nic mi nie jest - rzuciła dziewczyna, jednak w gruncie rzeczy sama chciała w to uwierzyć. Bała się, że z tak głupiego powodu straci szansę na realizację marzenia. Wizyta w szpitalu mogła oznaczać bardzo duży problem.
- Nie dyskutuj ze mną - powiedziała stanowczo kobieta, a szatynka nie śmiała już powiedzieć ani słowa. Z całych sił pragnęła, aby ten ból okazał się być tylko przejściowy i szybko minął.
Nic takiego się jednak nie stało. Kiedy godzinę później Katherine i jej matka oraz Vanessa, czekały na lekarza, który miał przekazać im wyniki, kostka dziewczyny nie tylko nie przestała boleć, ale również spuchła niemiłosiernie. Młoda Hurley czuła, że jej bajka nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.
Szatynka z nadzieją wpatrywała się w wiszący na ścianie ogromny zegar i wraz z tykającą wskazówką odliczała sekundy. Nie słuchała tego, co mówiła do niej przyjaciółka. Pogrążyła się we własnych myślach, starając się odepchnąć od siebie tą złą szpitalną atmosferę, która przyprawiała ją o dreszcze.
- Nie ma się, co martwić - powiedział mężczyzna w białym fartuchu, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Katherine automatycznie zwróciła na niego spojrzenie. - Wszystkie kości są całe. To tylko drobne skręcenie. - Lekarz się uśmiechnął, po czym kontynuował dalej. - Możesz normalnie chodzić, ale musisz unikać zbytniego zginania nogi w kostce. Opuchlizna powinna ustąpić najwyżej po dwóch może trzech tygodniach, a wszystko powinno wrócić do normy po sześciu.
- Ale… - zaczęła Katherine, skacząc teraz wzrokiem po obecnych w pomieszczeniu osobach - za dwa tygodnie jest konkurs. Ja muszę tam zatańczyć.
Zapadła cisza. Wszyscy dokładnie wiedzieli, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie rezygnacja z konkursu, ale szatynka, jakby nie chcąc przyjąć tego do świadomości wciąż wpatrywała się w lekarza z nadzieją, hamując cisnące się do oczu łzy.
- Przykro mi - rzekł mężczyzna.
 ***
Minęły cztery dni. Cztery najgorsze dni w życiu Katherine Hurley. Przez cały ten czas siedziała zamknięta w swoim pokoju i płakała. Czuła jakby jej świat się zawalił. Miała dość wszystkiego i wszystkich. Nie chciała nawet rozmawiać ze swoją najlepszą przyjaciółką Vanessą, z którą zazwyczaj nie rozstawała się ani na krok.
Młoda Hurley całkowicie zamknęła się w sobie. Każda próba poprawienia jej humoru kończyła się niepowodzeniem. Wykorzystano już niemalże wszystkie sposoby, ale nic nie przyniosło spodziewanego efektu. Matka szatynki bała się nawet, że dziewczyna popadnie w depresję, albo co gorsza będzie usiłowała popełnić samobójstwo.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdy piątego dnia po feralnym wypadku Katherine w końcu opuściła swój pokój. Nie wyglądała na przybitą i zdruzgotaną. Wręcz przeciwnie. Dziewczyna aż promieniała. Jej duże szare oczy nie były już zapuchnięte i czerwone od łez, ale starannie podkreślone przez delikatny makijaż. Nie dało się w nich również zobaczyć choć cienia smutku i bólu, jaki jeszcze niedawno przepełniał tę młodą pannę.
- Dzień dobry - rzuciła Katherine, wchodząc do salonu. Matka oderwała wzrok od książki, po czym obrzuciła szatynkę krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się w odpowiedzi. Mimo iż zawsze była surowa w stosunku do swojej córki, tym razem naprawdę ucieszył ją jej widok. Dziewczyna opuściła swój pokój, a to oznaczało, że wszystko wraca do normalności.
Katherine poprawiła wpiętą we włosy niebieską kokardkę, idealnie pasującą do jej granatowej eleganckiej sukienki, a następnie chwyciła leżącą na stoliku gazetę i usiadła na kanapie.
Przez moment w pomieszczeniu panowała głucha cisza, którą mąciły jedynie odgłosy przewracanych kartek papieru. Młoda Hurley wcale nie była zainteresowana czytaniem artkułów. Przyszła tutaj, by porozmawiać ze swoją matką na konkretny temat, ale nie miała pojęcia, jak zacząć. Coś mówiło jej, że matka nie zareaguje entuzjastycznie na pomysł dziewczyny. Bardzo obawiała się krytyki z jej strony.
Po jakiś dziesięciu minutach szatynka w końcu zebrała się na odwagę i oderwała wzrok od czasopisma. Spojrzała na siedzącą po drugiej stronie sofy kobietę i przez dłuższą chwilę tylko na nią patrzyła, uśmiechając się podstępnie pod nosem.
- A co jeśli istnieje pewien sposób? - Nagle dziewczyna postanowiła przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę. Zawahała się na moment, czekając na reakcję towarzyszki, jednak ta nawet nie drgnęła, wciąż wpatrzona w swoją książkę. - Myślę, że...
Nie dokończyła, gdyż przerwał jej gorzki śmiech pani Hurley, która niespodziewanie się ożywiła.
- Wybacz, kochanie, ale nie rozumiesz, że w tej sytuacji nic nie da się zrobić - rzuciła kobieta, po czym ponownie zajęła się lekturą. - Masz skręconą kostkę. Tego nie da się naprawić na zawołanie. Pogódź się z faktem, że nie wystąpisz w tym konkursie. Spróbujemy w przyszłym roku, co?
- Nie, to ty nie rozumiesz - odparła Katherine. Mimo lekkiej frustracji, jej słowa brzmiały spokojnie. Była opanowana i jak przystało na prawdziwą damę zawsze kontrolowała swoje emocje. - Może to, co się stało to nie był przypadek. Co jeśli to znak, który powinnyśmy wykorzystać? - Dziewczyna przerwała na chwilę, upajając się zaintrygowaną miną swej rozmówczyni. Chciała przez moment potrzymać ją w niepewności. Czuła się wtedy ważna niczym królowa.
- Ciągle powtarzasz, że do niczego się nie nadaję; że jestem zbyt leniwa i słaba, żeby coś w życiu osiągnąć, a w głowie mi tylko imprezy. - W dużych szarych oczach tej dziewczyny pojawił się nagle dziwny błysk. Jej spojrzenie wręcz krzyczało samolubne „Jestem genialna!”. Szatynka była pewna, że jej pomysł nie ma sobie równych.
- I? - ponagliła ją kobieta siedząca obok.
- Ja bym się tam tylko męczyła i jak sama powiedziałaś, i tak wróciłabym z pustymi rękoma. Ale jeśli to nie ja pojawię się w Nowym Jorku... - urwała, wiedząc, że jej matka wie już, na czym polegał plan szatynki. Uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się malutkie dołeczki, nadające jej twarzy niewinny i słodki wygląd.
- Hm... Sprytnie to sobie wykombinowałaś - powiedziała kobieta i pogłaskała Katherine po głowie, targając jej długie miękkie włosy. -  Nie sądziłam, że jesteś taka inteligentna.
- A jednak - odparła dziewczyna, szczęśliwa, że w końcu udało jej sprawić, że pani Hurley była z niej dumna.
 *
Katherine stukała nerwowo w blat ogromnego mahoniowego stołu. Siedziała tu dopiero pięć minut, a już miała dosyć czekania. Wiedziała, że nie powinna pokładać zbyt wielu nadziei w swoim planie, ale to była jej ostatnia deska ratunku i mimo wszystko uczepiła się niej z całych sił.
Co prawda we własnej osobie chciała tam pojechać i zatańczyć najlepiej jak potrafi, ale sama nagroda była warta małego oszustwa. Cena nie grała roli. Nagroda za pierwsze miejsce miała należeć tylko do niej, niezależnie od środków jakie była zmuszona zastosować. W końcu dla szansy wyjazdu na roczny kurs tańca w Brazylii pod okiem najlepszych nauczycieli mogła zaryzykować.
Do tej pory szatynka starała się nie myśleć o tym, co będzie, jeśli nie uda się znaleźć dla niej sobowtóra. Jednak siedząc tu, w tym wielkim pomieszczeniu o zielonych ścianach, z oknami bez firanek oraz okropnym kaktusie w kącie i czekając na wyniki poszukiwań, ogarnęły ją wątpliwości. W głowie dziewczyny kłębiły się przeróżne myśli, wśród których tylko jedna zakładała szczęśliwy scenariusz.
Nagle do pokoju weszła matka dziewczyny z jakimś starszym mężczyzną w szarym garniturze. Katherine rzuciła w ich kierunku pytające spojrzenie, ale nikt nie śmiał na nie odpowiedzieć. Przybyli usiedli obok szatynki, a następnie facet zabrał głos:
-Muszę przyznać, że nie było łatwo. Ale w końcu udało mi się. - Postawił na stole dużą skórzaną torbę i wyciągnął z niej kilka papierowych teczek, które następnie podał młodej Hurley. - Znalazłem dwie dziewczyny, które mogłyby cię zastąpić. Obie są wyjątkowo utalentowane, jeśli chodzi o taniec i bardzo podobne do ciebie.
Szatynka po kolei otwierała teczki i z zainteresowaniem przyglądała się zamieszczonym tam zdjęciom oraz informacjom. Musiała przyznać, że ten mężczyzna wykonał kawał dobrej roboty. Dziewczyny na fotografiach wyglądały zupełnie tak jak ona. Jedynie ten, kto bardzo dobrze je zna byłby w stanie rozróżnić je od siebie. Była pewna, że jeśli któraś z nich pojedzie do Nowego Jorku zamiast niej, to nikt się nawet nie zorientuje.
Usta Katherine wykrzywiły się w uśmiechu. Nareszcie jakaś dobra wiadomość - pomyślała, a następnie spojrzała na swoją matkę.
- Co o tym sądzisz? - spytała dziewczyna z entuzjazmem. Widać było, że to wszystko sprawia jej nieopisaną radość.
- Miejmy nadzieję, że któraś z nich będzie chciała wziąć w tym udział - rzuciła pani Hurley, przeglądając zdjęcia.
-Jest jeden problem - wtrącił się nagle mężczyzna, a obie momentalnie na niego spojrzały. Serce Katherine przyspieszyło swój rytm, a żołądek podszedł jej do gardła. Szatynka miała już dość problemów i złych wiadomości.
- O co chodzi? - spytała matka, przenosząc wzrok na bladą twarz córki.
-Ta pierwsza od trzech tygodni mieszka we Francji.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Katherine jeszcze raz spojrzała na zdjęcie szczupłej dziewczyny z długimi brązowymi włosami i ogromnymi niebieskimi oczami, która uśmiechała się promiennie, eksponując delikatne dołeczki w policzkach. To właśnie od niej miało wszystko zależeć. Ostatnią i jedyną nadzieją Katherine była Jennifer Morgan.

8 komentarzy:

  1. Ładnie, ładnie; ... zastanawiam się, w jaki sposób odnajdą swoją upragnioną tancerkę... czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni już ją znaleźli, tylko muszą ją przekonać, by zatańczyła za Katherine.

      Usuń
    2. O to mi chodziło :) Acz mój błąd, źle ubrałam w słowa. Pozdrawiam, życząc weny i ciepła :)

      Usuń
  2. hej to ja z http://it---only---love.blog.onet.pl
    dawno mnie nie było,ale przeczytałam wszystko i BOMBA:)

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy nastepny? genialne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejny rozdział? Bo już się nie mogę doczekać! :D Opowiadanie jest świetne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam niedługo napisać. Postaram się dodać coś w tym tygodniu.

      Usuń
  5. Sobowtór? Wow, na to bym nie wpadła. Zapewne uda im się ściągnąć tę dziewczynę i przekonać ją do całego tego "układu", aczkolwiek czekam na dalszy rozwój akcji.
    Pozdrawiam,
    poniedzialkowa-kawa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń